Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

„Krakowskie Potwory” okiem specjalisty

„Krakowskie Potwory” okiem specjalisty

"Krakowskie Potwory" to niedawno wyemitowany serial, który w zamyśle twórców opiera się na legendach pochodzących ze słowiańskiej mitologii. Na ile przedstawione w nim "słowiańskie" wątki zgodne są ze współczesną nauką i stanem badań w tym temacie? Zapraszamy do recenzji serialu autorstwa prof. dr. hab. Andrzeja Szyjewskiego z Instytutu Religioznawstwa Wydziału Filozoficznego UJ.

Ośmioodcinkowy serial pod tytułem "Krakowskie potwory" został ostatnio wypuszczony przez Netflix. Firmują go całkiem niezłe nazwiska: Kasia Adamik i Olga Chajdas jako reżyserki i Magdalena Lankosz jako scenarzystka. Głównym atutem filmu miało być wprowadzenie elementów słowiańskich wierzeń do współczesnej urban fantasy umiejscowionej w Krakowie jako przestrzeni szczególnej, w której objawiają się rozmaite demony, potwory i krwiożercze bóstwa. Od horroru z zasady nie należy oczekiwać specjalnej wiarygodności i spójności fabuły, nie to więc jest przedmiotem mojego zainteresowania, lecz właśnie ta szczególna „słowiańska” ingrediencja.

Jak wiadomo, o przedchrześcijańskiej religii (bądź religiach) Słowian generalnie bardzo niewiele można powiedzieć z powodu ubóstwa źródeł stricte historycznych. Część badaczy dochodziła dlatego do wniosku, że historia badań nad religią Słowian jest historią rozczarowań, że nie istniała mitologia słowiańska, a religia była zlepkiem nieskoordynowanych „prymitywnych wierzeń”. Inni próbowali rozbudować obraz słowiańskiego modelu świata w oparciu o większą swobodę metodologiczną i poszerzenie palety interpretacji.

Pytany często przez pisarzy bądź poetów czy prezentowana przez nich wizja mitologii słowiańskiej jest „właściwa”, odpowiadam, że w beletrystyce dozwolone są wszelkie rozwiązania uzasadnione artystycznie, nawet najbardziej odległe od faktografii i uznanych zasad interpretacji. Nie protestowałbym też specjalnie w kwestii netfliksowej serii, gdyby nie fakt, że to właśnie obecność wątków słowiańskich uczyniono jej głównym wyróżnikiem  w akcji marketingowej. Widzowie mogą więc odnieść mylne wrażenie, że przedstawione w filmie panoptikum postaci boskich i demonicznych ma coś wspólnego z przedchrześcijańską mitologią Słowian. Tylko z tego powodu pozwolę więc sobie na kilka słów wyjaśnienia.

Jak przyznaje sama scenarzystka, natchnieniem dla jej konstrukcji był nieopublikowany dotąd w całości traktat filozoficzno-religijny Bronisława Trentowskiego pt. „Bożyca lub teozofia”. Pisał go w latach 40. i 50. XIX w., w oparciu o dostępne mu w bardzo ograniczonym zakresie źródła, prezentujące stan wiedzy i podejście właściwe dla romantycznych tęsknot za mitologią słowiańską. Sam Trentowski miał własną wizję religii Słowian, której podporządkował niezbyt fachowe analizy językowe i badania porównawcze. Proponowana przez niego konstrukcja jest niewątpliwie frapująca i pięknie brzmiąca, m.in. z powodu lawinowego użycia niezwykłych neologizmów (jak choćby sam tytuł Bożyca). Kiedy ukazywały się fragmenty jego książki, czy w postaci plagiatu popełnionego przez Joachima Szyca w 1865, wydanego jako Słowiańscy bogowie, czy w postaci haseł mitologicznych zamieszczanych w Słowniku języka polskiego z 1861, tzw. Słowniku wileńskim, wizja ta uzyskała pewien rozgłos. Jednak z dzisiejszej perspektywy silnie forsowane przez niego interpretacje mają wartość wyłącznie ciekawostki ilustrującej stan umysłów w epoce romantyzmu.

Jak więc wygląda świat demonologii słowiańskiej w "Krakowskich Potworach"? Można go podziwiać na rysunku wiszącym na ścianie dziwacznego akademika-mieszkania, w którym żyją bohaterowie serialu, podopieczni profesora patologii sądowej, Jana Zawadzkiego. Opiera się na kosmogonii wymyślonej przez Trentowskiego, który na czele boskiego panteonu widział „wszechbóstwo” określane przez niego jako Jessa czyli „Jestestwo”. Owo bezpostaciowe i nieposiadające wizerunków bóstwo wykrzyknąwszy „słowo przedwieczne Halu”, stworzyło świat. Tym samym ukonstytuował się kolejny bóg, Trygław, jako postać Jessy. Trygław odgrywa pewną rolę w filmie, gdzie jest reprezentowany przez drewniany posążek o cudownych właściwościach. Bóg oderwał sobie kolejno trzy głowy, a wypływająca z nich krew dała początek białym, czarnym i czerwonym bogom. Biali bogowie zarządzali ogniem, dobrem i pięknem. Walkę z nimi wszczęli czarni bogowie, siewcy chaosu, niepokoju i wojny. Czerwoni bogowie w serialu opisani są jako władcy ziemi, którzy wprowadzili w świat harmonię kończąc wojnę, u Trentowskiego jednak są to bóstwa podziemnych zaświatów. To prawdopodobnie ich przywódcę Hama widzi główna bohaterka, kiedy zstępuje do podziemi by porozmawiać ze swą zmarłą matką.

Nawet tam, gdzie scenarzystka sięga po koncepcje samego Trentowskiego, wydaje się ich nie rozumieć i świadomie lub nieświadomie – przeinaczać. Najlepszym przykładem może posłużyć użycie terminu Bożyca czyli tytułowego neologizmu Trentowskiego, mającego znaczyć wiedzę o bogach/Bogu i religii.

Jak się dowiadujemy w kolejnych odcinkach, na Kraków w czasach władzy króla Kraka została rzucona klątwa. W efekcie miasto zostało nawiedzone przez istotę zwaną Chworz. Trentowski pod ta nazwą rozumiał drugiego pod względem potęgi czarnego boga, w postaci wielkiego kosmicznego smoka wywołującego zaćmienia słońca. Chworz był też znanym nam dobrze smokiem wawelskim, któremu mieszkańcy składali ofiary z dzieci. W pewnym momencie krakowianie zbuntowali się, a ich władca Krok zabił bądź doprowadził do zniknięcia Chworza. W serialu jednak zabicie Chworza-smoka zostaje przypisane Wandzie, córce Kraka.

Akcja "Krakowskich Potworów" opiera się na powrocie Chworza, który nie wiedzieć czemu wciela się w małego chłopca z pijackiej meliny, by potem siać w Krakowie chaos i zniszczenie. Przeciwko niemu występuje grupa studentów medycyny, zebranych przez profesora Zawadzkiego, wielkiego znawcę tajemnic słowiańskiej mitologii, nie wiadomo jakim cudem zachowanej w starych księgach z biblioteki profesora. Sądząc po ilustracjach księgi te dotyczą raczej tzw „wysokiej magii”, a więc teurgii czy alchemii. Ślady inspiracji w warstwie wizualnej prowadzą m.in. do Labiryntu Fauna Guillermo del Toro (choćby motyw oczu na dłoniach zastępujących prawdziwe), w każdym razie biegną daleko od tych zwykle kojarzonych ze słowiańskością.

Studenci zostają wyłowieni z pomocą asystenta profesora, Lucjana Szczęsnego („Lucky”), poszukującego osób obdarzonych jakimiś nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Dziurawy scenariusz nie pozwala stwierdzić dlaczego takie osoby można spotkać wyłącznie na studiach medycznych. Grupa, sztampowo upozowana na Ghostbusters bardziej niż Avengersów, tropi ślady słowiańskich demonów teoretycznie pod kierunkiem profesora, w praktyce ich przywódca albo kompletnie nic nie robi, albo zdradza swoich podopiecznych, albo wreszcie zmusza ich do działań wbrew prawu. Do zespołu mieszkającego z profesorem w swoistej komunie ukrytej za sklepem z pamiątkami w kamienicy na ul. Grodzkiej, dołącza główna bohaterka. „Alex”, czyli Ola. Naznaczona traumą rodzinną i dlatego niezdolna do manifestowania pozytywnych uczuć, okazuje się być wcieleniem wielkiej słowiańskiej kapłanki Welesa Wandy. To ona zmuszona będzie ostatecznie zmierzyć się z Chworzem w końcowym odcinku serii.

W międzyczasie widzowie zarzuceni zostają całym wachlarzem obrzydliwych i przerażających postaci bardzo różnej proweniencji. Szybko okazuje się, że nawet bujna wyobraźnia słowotwórcza Trentowskiego nie wystarczyła, by do niej ograniczyć to zgromadzone pod szyldem mitologii słowiańskiej zbiorowisko. Autorka scenariusza sięgnęła więc po koncepcje zrodzone w umysłach bardziej współczesnych rodzimowierców i twórców newage’owych warsztatów. Dla przykładu w czwartym odcinku pojawia się przywołany przez Chworza „Spas Zimowy”. W opisanym przez ukraińską wołchwynię rodzimowierczą Halinę Łozko kalendarzu układ trzech świąt letnich i jednego zimowego, tzw trzech Spasów, zostaje uosobiony. Święto zwane Zimowym Spasem zostaje uznane za Dziadka Mroza, który miał poprzedzać świętego Mikołaja. Serialowy Spas wyposażony w konar z wiszącymi ozdobami-lalkami zajmuje się zamrażaniem i wieszaniem ludzi, którzy nie chcieli mu wręczyć prezentu. Ostatecznie ten „słowiański” Grinch ginie potraktowany przez Alex prądem wysokiego napięcia. Wydaje się zatem, że scenarzystka nie zadała sobie trudu, by przeprowadzić choć minimalny research w kluczowej dla serialu dziedzinie. Nie zdaje sobie sprawy że imię Spas pochodzi od „Spasitiela” czyli Jezusa-Zbawcy, nie może być więc nazwą przedchrześcijańskiego demona.

(...) „słowiańskie” treści serialu są klasycznym postmodernistycznym simulacrum - zlepkiem połączonych bez ładu i składu pomysłów, niedokładnie zaczerpniętych albo z XIX-wiecznego romantyzmu, albo z newage’owych warsztatów.

Takich dziwacznych zapożyczeń jest znacznie więcej. Bohaterowie ciągle wspominają o czarnych bóstwach jako siewcach chaosu, traktując „chaos” jako termin rdzennie starosłowiański. Autorka scenariusza żywcem przepisała z newage’owych stron termin „słowiańskie motanki” w sytuacji, kiedy cała akcja serialu opiera się na słowiańskości właśnie i epitet jest zupełnie niepotrzebny. Pod koniec drugiego odcinka jedna z członkiń ekipy śpiewa bułgarską pieśń ludową Izgrela Mi dokładnie w ten sposób jak współczesna grupa Laboratorium Tańca. W finalnym odcinku zwalczający Chworza bohaterowie wykrzykują dwie z czterech sylab mantry Ra Ma Da Sa. Zachowania członków grupy w trakcie prezentowanych rytuałów wzorują się na bardzo chrześcijańskim opętaniu przez diabła (nawet pojawia się zły duch przechodzący w świnię, rodem z ewangelii synoptycznych).

Nawet tam, gdzie scenarzystka sięga po koncepcje samego Trentowskiego, wydaje się ich nie rozumieć i świadomie lub nieświadomie – przeinaczać. Najlepszym przykładem może posłużyć użycie terminu Bożyca czyli tytułowego neologizmu Trentowskiego, mającego znaczyć wiedzę o bogach/Bogu i religii. Natomiast Lankosz czyni Bożycę kolejnym demonem, rodzajem osobistego ducha opiekuńczego głównej bohaterki, w postaci świetlistej istoty. Używa przy tym jeszcze określenia Aitvaras, które istotnie oznaczało ducha wspomagającego czyjeś gospodarstwo, ale nie osobistego anioła stróża. Aitvary miały postać gadziokształtną i były duchami przysparzającymi bogactwa. W żadnym razie nie mieli ich wyłącznie wielcy kapłani czy kapłanki. Z kolei humorystyczny efekt daje pojawienie się w jednym z pubów Piwki, słowiańskiej bogini upojenia alkoholowego. U Trentowskiego Piwki to oboczna nazwa Piewek lub Piewalic, demonów cudownego śpiewu podobnego słowiczemu, służących bogowi wieszczenia Belinowi.

Te przykłady wskazują, że „słowiańskie” treści serialu są klasycznym postmodernistycznym simulacrum - zlepkiem połączonych bez ładu i składu pomysłów, niedokładnie zaczerpniętych albo z XIX-wiecznego romantyzmu, albo z newage’owych warsztatów. Serial ani w warstwie tekstowej ani w wizualnej nie odwołuje się do wierzeń słowiańskich, ani do prób rekonstrukcji przedchrześcijańskiej religii. Ślad „ludowy” w postaci mądrej babki głównej bohaterki to sztampowe przedstawienie mrukliwej mędrczyni, pojącej nalewkami i karmiącej bigosem „dla wzmocnienia” naszą drużynę Łowców Duchów. Postać ta wygłasza deklarację: „my tutaj na wsi nie zapominamy wiary naszych przodków”, wyciągając ukryty posążek jakiegoś bóstwa, prawdopodobnie Hama. Sprawia to wrażenie, że w podojcowskich wsiach zachował się w nieskażonej postaci kult przedchrześcijańskich bogów wbrew wszelkim zasadom synkretyzacji ustalonym przez badaczy religii.

Na rzecz serii mogłoby przemawiać celowe umieszczenie jej w Krakowie, mieście słynącym z przeładowania symboliką historyczną i legendarną. Także i tu jednak Kraków lokalny ustępuje miejsca wideoklipowi nakręconemu przez nałożenie na siebie miejsc realnych i fantasmagorycznych (vide „Kopiec Wandy”). Sądząc z miejsc pokazanych w czasie pościgu za Zapadliską bohaterowie co kilka sekund przebiegają cudownym sposobem z jednej strony Wisły na drugą. Widzowie upewnią się z natrętnie powtarzanych scen, że krakowscy studenci uczą się wyłącznie w Collegium Novum. Tym samym tytułowy „Kraków” jest takim samym simulacrum jak „słowiańskie wierzenia”. Najbardziej obiecujący pomysł na powiązaną z rzeczywistym Krakowem lokalność to klątwa, która spowodowała, że miasto nie jest w stanie się prawidłowo rozwijać. Położone w niecce, trapione jest przez smog i anomalie pogodowe. W serialowym Krakowie jak w Londynie bez przerwy albo pada paskudny deszcz, albo okrywa go gęsta mgła. W tym jednym przypadku scenarzystka stanęła na wysokości zadania.

Podsumowując, w "Krakowskich Potworach" nie należy poszukiwać ani odbicia Krakowa ani słowiańskości. Jest to kino słabe nawet jako horror, epatujące bardziej wstrętem niż jeżącą włosy na karku niespodziewaną grozą. Jego najsłabszą stroną jest scenariusz, a zwłaszcza dialogi, rozpisane na papierowe postaci młodych ludzi, pełniących jedynie rolę tła dla głównej bohaterki. Mam nadzieję, że nie dojdzie do powstania jego kontynuacji. 

 

prof. dr hab. Andrzej Szyjewski
Instytut Religioznawstwa
Wydział Filozoficzny UJ

 

-----------

Grafiki: 
Na górze: Posąg Światowida pod Wawelem w Krakowie, CC BY-SA 4.0
W tekście: M. Presniakow (1998). Perun. CC BY-SA 3.0

Polecamy również
Dlaczego tak trudno jest realizować proste cele związane ze zdrowym stylem życia?

Dlaczego tak trudno jest realizować proste cele związane ze zdrowym stylem życia?

Czy przeszłość jest kluczem do przyszłości?

Czy przeszłość jest kluczem do przyszłości?

W niepewnych czasach ptasie samice częściej zdradzają partnerów

W niepewnych czasach ptasie samice częściej zdradzają partnerów

9. edycja konkursu Mądra Książka Roku – przedstawiamy listę tegorocznych nominacji

9. edycja konkursu Mądra Książka Roku – przedstawiamy listę tegorocznych nominacji

Zagnieżdżone portlety Zagnieżdżone portlety

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron