Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Nauki przyrodnicze

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Nauka, kawa, podróże. Wywiad zapowiadający publikację "Z naukowcami o nauce"

Nauka, kawa, podróże. Wywiad zapowiadający publikację "Z naukowcami o nauce"

Obszerny wywiad z prof. Ryszardem Laskowskim, biologiem z UJ. Opowiada on w nim m.in. o pożytkach z rozwiązania zakładów w instytucie oraz o swych wyprawach w tropiki.

Gratka dla czytelników www.NAUKA.uj.edu.pl. Przedpremierowo prezentujemy jeden z wywiadów, które wejdą w skład publikacji pod wstępnym tytułem "Z naukowcami o nauce".

To wydawnictwo, w którym swe doświadczenia, wspomnienia i opinie przedstawia prawie czterdziestu naukowców z UJ. Pytamy ich między innymi o: trudności i radości na drodze do realizacji naukowych pasji; dzień w karierze naukowej, który szczególnie zapamiętali; sens popularyzacji nauki i jej obecności w debacie publicznej; kolegów, przełożonych i studentów; najważniejsze cechy sprzyjające pracy naukowej, wymarzoną uczelnię przyszłości i wiele innych aspektów "bycia naukowcem". Premiera publikacji planowana jest na pierwsze miesiące 2016 roku (wydawca: Dział Promocji i Informacji UJ), a wśród osób, które udzieliły wywiadu są m.in.  filolog prof. Maria Kłańska, biotechnolog prof. Justyna Drukała, matematyk prof. Zbigniew Błocki - obecny szef NCN, prawnik prof. Fryderyk Zoll, archeolog prof. Jan Chochorowski, politolog prof. Marek Bankowicz  i fizyk prof. Wojciech Gawlik.

 

Prof. Ryszard Laskowski, z którym wywiad można przeczytać poniżej, pracuje w Instytucie Nauk o Środowisku UJ (Wydział Biologii i Nauk o Ziemi). Kieruje Zespołem Ekotoksykologii i Ekologii Stresu. Prowadzi badania nad wpływem zanieczyszczeń przemysłowych i pestycydów na mikroorganizmy odpowiedzialne za podstawowe procesy biogeochemiczne oraz na populacje zwierząt, przede wszystkim bezkręgowców.

Rezultaty licznych badań ekotoksykologicznych przekładają się – jak mówi o swej pracy prof. Laskowski – na udział w wyznaczaniu światowych trendów w ekotoksykologii, a chyba trudno o większą satysfakcję dla naukowca, niż świadomość, że ma zauważalny wkład w kształtowanie swojej dyscypliny. Ja tę satysfakcję mam.

 

Nauka, kawa, podróże

Wysłuchał i opracował Piotr Żabicki

Prof. Ryszard Laskowski: Zaczęło się dawno temu. Do dziś pamiętam moją pierwszą przygodę z biologią – wracając z przedszkola zauważyłem na mijanym krzewie lilaku imponujących rozmiarów i niebywałego piękna gąsienicę. Tolerancji moich rodziców i ich zrozumieniu dla dziwacznych pasji (matka jest biologiem, pracowała jako nauczycielka, ojciec był lingwistą, wówczas młodym naukowcem) zawdzięczam, że mogłem pierwszy raz w życiu spróbować hodowli motyli. Wiosną następnego roku z poczwarki wylągł się jeden z największych motyli nocnych Polski – zawisak tawulec (Sphinx ligustri). Moi rodzice opowiadali później, jak to pytany kim chciałbym zostać, gdy będę dorosły, niezmiennie odpowiadałem: „Chcę robić to, co mama, ale pracować tak, jak tata". Nazwać tego najwyraźniej nie potrafiłem, ale widać od najmłodszych lat chciałem był biologiem i naukowcem.

Około 12 roku życia zostałem najmłodszym członkiem Polskiego Towarzystwa Entomologicznego, by po kilku latach aspirować do miana młodego fachowca od jednej z rodzin chrząszczy – kózkowatych. Na studia poszedłem z przekonaniem, że będę entomologiem, ale ukończyłem je już jako fascynat biologii ewolucyjnej i ekologii populacji. Potem pojawiły się zainteresowania procesami biogeochemicznymi i wpływem zanieczyszczeń chemicznych na organizmy. To ostatnie zagadnienie pozwoliło mi w pewnej mierze połączyć wszystkie moje wcześniejsze pasje. Po habilitacji utworzyłem Zakład Ekotoksykologii, którym kieruję do dziś, choć w nieco zmienionej formule.

Te „zmiany zainteresowań" były nie tyle porzucaniem starych fascynacji na rzecz nowych, co stopniowym wzbogacaniem o coraz to nowe aspekty tego, czym zajmują się nauki biologiczne. Jeżeli miałbym wskazać, które zagadnienia naukowe mnie poruszają, to odpowiedź jest prosta – wszystkie. Cierpię katusze z powodu nieznośnych ograniczeń czasowych, które nie pozwalają mi zgłębić współczesnej biologii molekularnej czy biochemii. O mękach przeżywanych z powodu ograniczeń intelektualnych, które nie dają mi pojąć w lot problemów współczesnej fizyki czy matematyki, wolę nawet nie wspominać. A przecież wszystkie te dziedziny są przydatne w badaniach, które prowadzę.

Podstawową motywacją do prowadzenia badań jest dla mnie zwykła ciekawość, ale w dziedzinie, którą się zajmuję – ekotoksykologii – granica między poznaniem a zastosowaniem jest dość rozmyta. Choć więc przede wszystkim usiłuję zrozumieć, w jaki sposób rozmaite substancje toksyczne, oddziałując na pojedyncze organizmy, wpływają na funkcjonowanie całych ich zespołów i ekosystemów, to byłoby miło, gdyby tę wiedzę udało się spożytkować w ochronie gatunków, zespołów i ekosystemów.

O współpracy i pożytkach z ekspresu do kawy

Aby skutecznie uprawiać nauki przyrodnicze nie wystarczy już być umysłem na miarę Leonarda da Vinci. Ilość wiedzy przyrodniczej wzrosła od jego czasów tak niepomiernie, że nie sposób jej ogarnąć jednym umysłem. Opracowano tysiące nowych metod badawczych, a w każdym laboratorium biologicznym na co dzień używa się dziesiątków supernowoczesnych urządzeń. Wszystko to powoduje, że praca samotnika jest w większości działów biologii najzwyczajniej niemożliwa. Konieczność współpracy często wynika z potrzeby chwili: wiem, co chcę zrobić, ale nie mam niezbędnej szczegółowej wiedzy albo aparatury. Wówczas szukam partnerów i próbuję zainteresować ich swoim pomysłem; najczęściej to się udaje, bo naukowiec to takie dziwne stworzenie, które nie zaczyna rozmowy od pytania o pieniądze, ale o to, co fascynującego jest do zbadania. Jednak prawdziwa współpraca naukowa to wciąż przede wszystkim dyskusje o tym, co ważne i ciekawe. Patrząc z tej perspektywy, nauka nie zmieniła się od zarania dziejów.

Jeżeli miałbym wskazać, które zagadnienia naukowe mnie poruszają, to odpowiedź jest prosta – wszystkie.

W Instytucie Nauk o Środowisku współpraca jest codziennością. Głównie z tego powodu jakiś czas temu uznaliśmy, że tradycyjna struktura instytutu jest zbyt ciasna i rozwiązaliśmy wszystkie zakłady. To była prawdziwa rewolucja i nie wszyscy wróżyli nam dobrze. Teraz, po kilkunastu latach, wiemy, że był to krok w dobrą stronę. Oczywiście nadal skupiamy się w luźnych zespołach badawczych, ale przepływ naukowców między nimi jest znacznie łatwiejszy, nie ma laboratoriów należących do poszczególnych zakładów. Dzięki temu nasi pracownicy i doktoranci postrzegają instytut jako wspólnotę ludzi o zbieżnych zainteresowaniach, miejsce, gdzie nie należy się zamykać w swoim gabinecie – wręcz przeciwnie: trzeba się spotykać się przy kawie i w laboratoriach, dowiadywać się, co się dzieje za ścianą.

Podzielić się radością

Jestem z pokolenia, które wychowało się na książkach Arkadego Fiedlera. Ryby śpiewają w Ukajali, Zwierzęta z lasu dziewiczego, Orinoko… Te powieści rozpalały wyobraźnię. Opowiadały o wyprawach tak dalekich, tak nieosiągalnych, jak dziś wydaje się wyprawa na Marsa. A potem świat się zmienił: nagle okazało się, że przy odrobinie samozaparcia wszystkie te cuda można zobaczyć na własne oczy, poczuć na własnej skórze. Czy wie Pan, co było pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, gdy trafiłem wreszcie nad Orinoko w Wenezueli? Usiadłem na jej brzegu, wpatrywałem się w tę bezkresną, burą rzekę i myślałem sobie: „Udało się spełnić kolejne marzenie!". A że lubię się dzielić radością z bliźnimi, bardzo chciałem się nią podzielić także z moimi studentami.

Kilka godzin w deszczowym lesie równikowym lub na pustyni zmienia spojrzenie na to, czym jest życie, czym są adaptacje, co znaczy „dobór naturalny".

Wiele moich podróży w odległe rejony świata nie miało początkowo związku z nauką czy dydaktyką, ale dzięki nim stopniowo dojrzewało we mnie przekonanie, że prawdziwy przyrodnik powinien przynajmniej otrzeć się o kilka najważniejszych biomów. Mam taką „obowiązkową listę biologa": równikowy las deszczowy, pustynia, tundra, rafa koralowa. Taki przegląd, uzupełniony o bliższe nam lasy klimatu umiarkowanego i tajgę, daje niezłe pojęcie o funkcjonowaniu przyrody. Można uczyć się o tym wszystkim na wykładach i z książek, można podziwiać na zdjęciach i filmach, ale nic nie zastąpi poczucia przyrody własnymi zmysłami. Kilka godzin w deszczowym lesie równikowym lub na pustyni zmienia spojrzenie na to, czym jest życie, czym są adaptacje, co znaczy „dobór naturalny". Uczyć przyrodnika biologii wyłącznie w salach wykładowych to trochę tak, jakby chirurga uczyć wykonywania skomplikowanych operacji wyłącznie na manekinach. Przyrodnik musi zobaczyć, dotknąć, poczuć. Z tego przekonania wzięło się przedsięwzięcie pod nazwą „Tropical ecology field course" - kurs, który organizujemy z kolegami z Instytutu Nauk o Środowisku i Muzeum Zoologicznego UJ. Co roku kilkoro- kilkanaścioro studentów przez trzy tygodnie ciężko pracuje - w upale, w ulewnym deszczu, o bladym świcie i późną nocą. Gdzieś w odległym zakątku świata prowadzą niewielkie projekty badawcze, które przed wyprawą trzeba zaplanować, a po jej zakończeniu - opracować zgromadzone dane i przedstawić w postaci artykułu naukowego w języku angielskim. O ile mi wiadomo, to jedyny taki kurs w Polsce.

Poza  bardziej „standardowymi" przedmiotami, prowadzę także zajęcia z fotografii przyrodniczej. Dla przyrodnika możliwość uwiecznienia obiektów swej pasji to ogromna frajda. A gdy przyrodnik-hobbysta zmienia się w profesjonalistę-biologa, okazuje się, że fotografię można także wykorzystywać jako narzędzie badawcze: do dokumentacji, do śledzenia i analizy zachowania, czy do analizy zdjęć mikroskopowych. Wszystko to wymaga pewnego minimum wiedzy fotograficznej – i stąd kurs fotografii. To nie jest kurs dla profesjonalistów; zresztą sam nie jestem przecież zawodowym fotografem. Rzecz w tym, by dać młodym uczonym doskonałe narzędzie badawcze, jednocześnie pomagając im czerpać radość ze świadomego fotografowania.

Kluczowe pytanie

Byłem asystentem, a doktorat rysował się dość mgliście na odległym horyzoncie. I wtedy poprosił mnie na rozmowę nowy kierownik zakładu, profesor January Weiner. Rozmowa zaczęła się od przejrzenia moich niezbyt imponujących dokonań, po czym padło pytanie, którego miałem już nigdy nie zapomnieć: „Proszę mi powiedzieć – czy pan zamierza zostać profesorem?". W tym jednym pytaniu zawarte było wszystko: co właściwie zrobiłem do tej pory, czym się zajmuję i zamierzam się zająć w przyszłości, czy naprawdę chcę być prawdziwym naukowcem? W jednej chwili musiałem sobie na te wszystkie pytania odpowiedzieć. Pierwsze pięć sekund: „co za obłędny pomysł, by asystenta przed doktoratem pytać, czy chce zostać profesorem?!". Pięć sekund później – odpowiedź, bardziej sobie, niż szefowi: „tak, zamierzam zostać profesorem i nie zamierzam z tym zwlekać". Czy spełniłem obietnicę daną wówczas mojemu przełożonemu i sobie? Chyba tak: na habilitację potrzebowałem czterech lat, na odebranie z rąk prezydenta nominacji profesorskiej – kolejnych pięć (January: dziękuję!). Dziś często powtarzam tę historię moim młodszym kolegom, bo wiem, jak ważnym jest, by odpowiedzieć sobie w porę na to podstawowe pytanie: czy jestem i czy chcę być naukowcem?

Wiem, jak ważnym jest, by odpowiedzieć sobie w porę na to podstawowe pytanie: czy jestem i czy chcę być naukowcem?

„Bycie naukowcem" to skomplikowana mieszanka ciekawości świata, chęci wiecznego uczenia się, uporu, wytrwałości, odporności psychicznej, zwykłej pracowitości i pewnie jeszcze wielu innych cech, które akurat teraz nie przychodzą mi do głowy. Oczywiście są także warunki sine quibus non: trudno zostać naukowcem, nie mając odpowiedniego zaplecza intelektualnego (co nie znaczy, że trzeba być od razu geniuszem – większość z nas nie jest) i nie da się osiągnąć sukcesu, nie będąc pracowitym. Ale nie chcę, żeby zabrzmiało to jak opis mnicha poświęcającego całe życie jednej idei czy, co gorsza, niewolnika harującego ponad siły; bycie naukowcem to przede wszystkim ogromna frajda, na pograniczu zabawy, jaką daje poznawanie świata i odkrywanie mechanizmów jego działania. Pyta Pan, czy jest „coś", co jest najważniejsze w pracy naukowej? Może to ta iskra, dziecięca ciekawość świata, wieczna chęć odkrywania? Tak, bez tego z pewnością nie można być naukowcem; choć można być rzemieślnikiem nauki, a tacy też są potrzebni.

Horyzont

Wymarzona uczelnia przyszłości byłaby podobna do tego, co udało się nam osiągnąć w Instytucie Nauk o Środowisku, wzbogacona o to, co jeszcze przed nami. Taka, w której odbywają się prawdziwe konkursy na stanowiska, a awanse są wynikiem osiągnięć, nie dowodem uznania za wieloletnią pracę. To uczelnia, w której panuje zdrowa konkurencja i równie zdrowa współpraca, a ludzie rozmawiają ze sobą, by zarażać się pomysłami i ułatwiać sobie życie. Ale żeby to wszystko mogło funkcjonować, wymarzona uczelnia musiałaby też mieć wymarzoną administrację – taką, która nie zrzucałaby zadań na pracowników naukowych i której pracownicy biegle władaliby językiem angielskim. Administrację, która cieszy się z sukcesów pracowników naukowych, bo po części są one jej sukcesami. Wymarzona uczelnia to także uczelnia o daleko posuniętej autonomii, dzięki której mogłyby ją omijać przynajmniej niektóre co bardziej absurdalne przepisy. Krótko mówiąc – wymarzona uczelnia to uczelnia, na której łatwo i przyjemnie robi się to, do czego uczelnie są powołane: uczy studentów i uprawia naukę. To jest do osiągnięcia; sporo pozytywnych zmian daje się już zauważyć. Niestety widać także rafy.

Chciałbym też, aby przy całej egalitarności systemu edukacyjnego w Polsce, było tu miejsce dla kilku uniwersytetów, które są ukierunkowane tylko na najlepszych i które tym najlepszym oferują edukację na światowym poziomie. Nie będzie zaskoczeniem, że chciałbym, aby w tym nielicznym gronie prym wiódł mój uniwersytet – Uniwersytet Jagielloński. Kiedy spotykam się ze studentami pierwszych lat studiów, zawsze staram się obudzić w nich poczucie dumy ze swojego uniwersytetu i z siebie samych – że zostali przyjęci w poczet studentów UJ, że właśnie tutaj będą realizować swoje prace licencjackie i magisterskie, swoje marzenia.

Autorem fotografii lasu deszczowego i mrówek grzybiarek jest Ryszard Laskowski

 

Polecamy również
Alicja po drugiej stronie lustra

Alicja po drugiej stronie lustra

Dwujęzyczność – problem czy błogosławieństwo? [LangUsta cz. 2]

Dwujęzyczność – problem czy błogosławieństwo? [LangUsta cz. 2]

O tym, jak mózg krojąc słowa, przyswaja nowy język [LangUsta cz. I]

O tym, jak mózg krojąc słowa, przyswaja nowy język [LangUsta cz. I]

Nauka języka morskich ssaków, czyli co delfin miał na myśli?

Nauka języka morskich ssaków, czyli co delfin miał na myśli?